czwartek, 13 lutego 2014

Herbata - filiżanka zdrowia na co dzień


Rozmyślając i pisząc o zdrowym życiu i o wpływie diety na nasze zdrowie, nie sposób nie wspomnieć o herbacie. Dziś już wiadomo powszechnie, że ten napój, znany od tysiącleci na dalekim wschodzie i od dawna traktowany tam, jako lekarstwo dobre dla ciała i ducha (pierwotnie stosowany wyłącznie, jako lek), jest rzeczywiście skuteczny w walce z wieloma chorobami, a włączany do codziennej diety ma dobroczynny wpływ na stan naszego ducha oraz w istotnym wymiarze zapobiega chorobom cywilizacyjnym, takim, jak nowotwory, choroby naczyń czy cukrzyca. Jak to się dzieje?

Kluczem jest oczywiście to, co zawiera w swoim składzie herbata. Najważniejszą rolę w prozdrowotnym i leczniczym działaniu herbaty przypisuje się zawartym w naparze antyoksydantom. Chodzi tu o związki z grupy polifenoli, przede wszystkim o flawonoidy takie, jak na przykład EGCG – przeciwutleniacz tysiąckrotnie silniejszy, niż witamina C. Flawonoidy zawarte w naparze z liści herbacianego krzewu chronią komórki naszych organizmów przed stresem oksydacyjnym, neutralizując wolne rodniki i blokując ich destrukcyjny wpływ na struktury wewnątrzkomórkowe. Oznacza to, że codzienne picie herbaty będzie chronić nas przed sytuacjami inicjującymi proces nowotworzenia, a to bardzo istotne To istotniejsze dziś, niż kiedykolwiek prędzej, bo jesteśmy obecnie narażeni na działanie wolnych rodników w niespotykanej dotąd skali. Zawarte są on między innymi w przetworzonej żywności, w wdychanym powietrzu (dym papierosowy, spaliny, smog przemysłowy, jonizacja), w lekach, w konserwowanych i długo przydatnych do spożycia przetworach cukierniczych i mięsnych i w wielu innych substancjach i produktach, z jakimi mamy na co dzień do czynienia. Taka sytuacja wymaga, byśmy zwiększali także ilość przyjmowanych z pożywieniem przeciwutleniaczy, a herbata, zwłaszcza zielona, jest na to doskonałym sposobem.

Owe występujące dziś w nadmiarze wolne rodniki mają jeszcze tę cechę, że potrafią utleniać tłuszcze. A do tłuszczów zaliczamy na przykład cholesterole. Cholesterole pełnia ważne funkcje w naszych organizmach i błędnie obarczane są winą za choroby naczyń. Prawdą jest jednak, że utleniony, a więc wystawiony na działanie wolnych rodników cholesterol, potrafi uszkodzić tętnice i zapoczątkować zmiany prowadzące do miażdżycy. Oto więc kolejny powód, by w dzisiejszych czasach popijać często zieloną herbatę, która neutralizuje działanie wolnych rodników. Tym bardziej, że utlenione cholesterole fundujemy sobie także sami. Jak, no tak, jak większość dietetycznego zła dzisiejszego świata – w wysoko przetworzonej lub źle przyrządzonej żywności (np. produkty mięsne poddawane obróbce w wysokich temperaturach, mleko w proszku, wędliny). 


Dowiedziono także, że herbata ma działanie przeciwzapalne. Jeśli teraz przypomnimy sobie, że to właśnie stan zapalny jest czynnikiem wywołującym procesy prowadzące do chorób cywilizacyjnych (z nowotworami złośliwymi i miażdżycą tętnic na czele), to zaczynamy rozumieć, jak istotne w profilaktyce tych chorób jest włączenie herbaty do codziennej diety.

Jaką pić herbatę? Na pewno dobrej jakości i na pewno odpowiednio przyrządzoną.  Co do gatunków, wiadomo nam, że najbogatsze w antyoksydanty są herbaty niefermentowane, a więc głównie zielone i białe, ale flawonoidy występują w każdym prawidłowo przygotowanym naparze herbacianym. Informacje o tym, jak zaparzamy herbaty, można znaleźć tutaj i tutaj. A o tym, jakie przy tym najczęściej popełniamy błędy – tutaj.

Na koniec mała uwaga dotycząca smaku zielonej herbaty. Wielu z nas, przyzwyczajonych do picia czarnej herbaty, zniechęca się do zielonej już po pierwszych próbach. Faktem jest jednak, że prawie zawsze jest to spowodowane błędnym zaparzaniem takiej herbaty (zbyt gorącą wodą i zbyt długo). Inna rzecz, że do miłości do dobrych, liściastych herbat dochodzi się stopniowo i nieco czasu wymaga, by zacząć doceniać w pełni walory smakowe i aromat dobrej herbaty (dobroczynny wpływ na nastrój i organizm poczujemy od razu).

środa, 29 stycznia 2014

Kurkuma – najwyższa półka w bożej aptece


Tak tak. Kurkumę stosuj i spożywaj tak często, jak tylko możesz. Najlepiej codziennie. Nie wiem, czy jest jakakolwiek inne naturalne cokolwiek, co ma tak wspaniałe właściwości lecznicze i prozdrowotne. Chyba nie. W Indiach znana od dawien. Dość powiedzieć, że w najstarszym znanym uporządkowanym systemie leczniczym, jakim bez wątpienia jest ajurweda, kurkuma zajmuje miejsce eksponowane, samo centrum. Czemu zawdzięcza kurkuma takie pochwały? Można powiedzieć krótko – kurkuminie. Tylko, jak się spodziewam, niewiele to wyjaśnia.

Kurkumina, to związek chemiczny, jeden z głównych składników kurkumy. To jemu kurkuma zawdzięcza intensywny kolor, oraz całe swe [prozdrowotne działanie. Od strony chemicznej… cóż, nie będę się tu rozpisywał – to po prostu związek należący do grupy polifenoli (a te generalnie podbijają dziś świat zdrowia), bardzo ładny, bo w budowie swej symetryczny (wytrawni esteci tu kończą czytać wpis :). Kurkumina ma, co już wiadomo na pewno, silne działanie przeciwbakteryjne, przeciwgrzybicze, antyoksydacyjne, lipofilne (czytaj: odchudzające) i przeciwzapalne. Sporo tego, jak na jedno żółte coś, prawda? Aha, byłbym zapomniał, ma jeszcze silne działanie barwiące (na pomarańczowo lub żółto), szczególnie widoczne na palcach i pod paznokciami, niestety,

Co to wszystko oznacza? Bóg jeden raczy wiedzieć. Hinduski Bóg (który?) wie od dawna i wiedzą tą podzielił się z Hindusami. Ci zaś, w ramach wspomnianej ajurwedy, od dawien dawna stosują kurkumę na wszelkie rany i stany zapalne, na choroby stawów i ogólnie jako panaceum, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie (jako wszechobecną w ich menu przyprawę). W naszym, zachodnim świecie kurkuma jednak zaczyna dopiero pokazywać, na co ją stać i dlaczego w Indiach stosuje się ja niemal na wszystko. Tak, bo dopiero niedawno udało się naszej oficjalnej medycynie przeprowadzić szereg badań nad kurkuminą,  ich wyniki niejednokrotnie zadziwiły samych, spodziewających się przecież pozytywnych rezultatów, badaczy.

I tak – ma kurkuma ewidentne działanie przeciwzapalne. Hamuje procesy zapalne i jest w tym bardzo skuteczna. To właśnie dlatego jest, co się właśnie okazuje, bardzo dobrym orężem w walce z wszystkimi chorobami cywilizacyjnymi (bo te, jak może pamiętamy, biorą się właśnie ze wzmożenia procesów zapalnych, spowodowanego głównie zachwianiem proporcji Omega3/Omega6 i nadmiernym spożywaniem łatwo przyswajalnych węglowodanów). Ma więc kurkuma niesłychanie silne działanie przeciwnowotworowe. Dowiodły tego liczne badania prowadzone na guzach i komórkach nowotworowych za równo in vitro jak i in vivo. Jedna z ekip badaczy, zdaje się, że holenderska, oznajmiła wręcz, że guzy raka przełyku traktowane kurkumina znikają wręcz w oczach. Wiele innych badań pokazuje podobne wyniki. Działanie przeciwzapalne wpływa także w oczywisty sposób na zmniejszenie ryzyka wystąpienia miażdżycy. Tu, jak wiemy, niedawno obalono pogląd, że chorobę tę wywołuje wysoki poziom związków lipidowych we krwi. Owszem, "zły" cholesterol sprzyja powstawaniu miażdżycy, ale bez stanu zapalnego w tętnicy miażdżycy nie będzie, choćby płynął w niej niemal sam najgorszy cholesterol. A kurkuma do patologicznego stanu zapalnego nie dopuści.

Ciekawe są ostatnie doniesienia ze świata medycyny (to zasługa japońskich lekarzy), które pokazują, że kurkuma, uwaga, nie tylko hamuje procesy demencji, ale wręcz potrafi COFNĄĆ zmiany związane z chorobą alzheimera i może wręcz POPRAWIĆ neurologiczny i psychiczny stan pacjenta dotkniętego tą straszną chorobą! Wspaniałe wyniki uzyskano już po roku codziennego stosowania jednogramowej dawki kurkumy. Jak się pewnie już, czytelniku, domyślasz, kurkuma potrafi tez ochronić nas przed cukrzycą, chorobami związanymi ze stanami zapalnymi stawów, a także, co ciekawe, spowalnia procesy stłuszczenia wątroby, także te związane z nadmiernym spożywaniem alkoholu.

Czy kurkuma ma jakieś wady? Kilka ma. Pierwsza, może nie najistotniejsza, to wiecznie żółte paluchy. No tak, jeśli stosujesz ją codziennie w kuchni, to często będziesz miał takie właśnie palce i trudno będzie je domyć. No zaleta, to to nie jest :) Druga, to smak. Wiem, jest przecież przyprawą, no ale.. Ale ot tak, sproszkowana i na łyżeczce, jest niemal nie do przełknięcia. Rozprowadzona w wodzie i owszem, ale nadal moim zdaniem niesmaczna. Co innego w potrawach, zwłaszcza tłustych – tam gubi ten swój charakterystyczny, nieprzyjemny, lekko gorzkawy posmak i potrafi smak i aromat dania poprawić (a z pewnością poprawia i urozmaica wygląd). Trzecia, najistotniejsza wada, to, niestety, niska wchłanialność z przewodu pokarmowego. Kurkumina nie rozpuszcza się niemal w wodzie. Stad wsypanie łyżeczki do szklanki wody i wypicie takiej mikstury jedynie w niewielkim stopniu wykorzysta moc użytej kurkumy. Możemy jednak znacznie zwiększyć jej przyswajalność stosując ją zawsze z odrobina pieprzu. Zawarta w tym ostatnim peperyna znacząco zwiększa podobno wchłanianie kurkuminy. Inna rzecz, że kurkumina dobrze rozpuszcza się w tłuszczach i w alkoholu. Możemy więc zawsze próbować tymi metodami.

Na temat kurkumy można by pisać i pisać. Dziś ma się wręcz wrażenie, ze co dzień powstaje jakaś nowa naukowa publikacja na jej temat. I dobrze. Lepiej późno, niż wcale. I z jednej stroni dziwić może fakt (ale mnie już nie dziwi), że tak długo trzeba było czekać na to, aż medycyna zajmie się tak wspaniałym lekiem naturalnym. Z drugiej jednak fakt, iż się zajmuje, jest jaskółką zwiastującą to, co może się kiedyś wydarzy – że nie głównie kasa, a głównie zdrowie ludzi będzie miało dla medycyny (a zwłaszcza farmaceutyki) znaczenie.

 Na koniec kilka słów od siebie. Otóż, wiedząc już, co mówi się i pisze o kurkumie, zastosowałem ją kilkakrotnie na własnym podwórku. Kilak razy użyłem jej jako posypki na trudno gojące się, ropiejące rany i pewne zewnętrzne odczyny zapalne. Wyniki za każdym razem były dla mnie szokiem. To niezwykłe, jak kurkuma szybko potrafi wygoić ranę, która os kilku tygodnie nie chce się zagoić ani sama, ani z pomocą typowych farmaceutyków, plastrów i bandaży. Dwa dni i po ropie. Tydzień, i po ranie. Serio serio.



wtorek, 23 lipca 2013

Jelito grube - jak nie pozwolić mu zachorować


Witam po dłuższej przerwie

Dziś linki do dwóch artykułów traktujących o raku jelita grubego. Pierwszy z nich pokazuje, co zwiększa ryzyko zachorowania. Mamy tu dwa główne czynniki – dieta bogata w cukry (żadna nowość) i dieta bogata w tłuszcze. Szkoda tylko, że nie podano, w jakie tłuszcze, ale po wnikliwej lekturze wywnioskować można, że w te, w które coraz bogatsza jest generalnie dieta ludzi z krajów uprzemysłowionych. No, to jesteśmy w domu.

Ciekawych słów kilak pada w artykule na temat błonnika. Mianowicie pisze autor, że dieta bogata w błonnik wg niektórych sprzyja profilaktyce raka jelita grubego, ale że są tez badania, które dowodzą, że żadnego związku tu nie ma. To też żadna nowość, biorąc pod uwagę fakt, że w badaniach, w których zachorowalność na raka jelita grubego była taka sama wśród osób z dieta bogatą w błonnik jak w grupie kontrolnej, błonnik ów pochodził z produktów zbożowych (z tzw. pełnego przemiału). Dziś już niemal pewne jest, że błonnik błonnikowi nie równy i że szczególne ma to znaczenie właśnie dla ścian jelita grubego. Otóż ten, który zawarty jest w roślinach zielonych i w niektórych owocach jest korzystny dla naszego zdrowia, a ten, który dostarczamy do jelita grubego wraz z produktami zbożowymi (nawet tymi z pełnego przemiału), jest w najlepszym razie obojętny, a niektóre badania donoszą, iż jest wręcz dla jelita grubego drażniący.

Drugi artykuł wspomina o prewencyjnym działaniu kwasu acetylosalicylowego. Okazuje się (nie pierwszy raz, że związek ten chroni nas przed rakiem jelita grubego właśnie). Nic dziwnego, kwas ten (w naturze występujący w nieco innej wersji – jako kwas salicylowy – na przykład w soku brzozowym), jest silnym środkiem przeciwzapalnym, a w powstawaniu raka jelita grubego procesy zapalne zdają się mieć szczególnie istotne znaczenie. Szkoda tylko, że autorzy tego typu artykułów uparcie wspominają wprowadzoną przez koncern BAYER nazwę handlową tego kwasu, a zapominają, że nasz rodzimy przemysł farmaceutyczny produkuje go pod nazwą Polopiryna.

Co do jelita grubego i przyczynach oraz zapobieganiu złośliwym nowotworom tego narządu – można pisać jeszcze sporo. Wiadomo, że wszystkie substancje hamujące powstawanie stanów zapalnych w organizmie będą tu miały pozytywny wpływ (a więc na przykład kurkumina czy kwasy nienasycone Omega-3). Ostatnio mówi się też o tym, że wspaniały wpływ na kondycję ścian jelita grubego i ewidentne zmniejszenie ryzyka powstawania raka w tych ścianach ma kwas masłowy, który możemy suplementować, jako maślan sodu (w aptekach dostępny, jako Debutir – bez recepty).  Ale o tym w kolejnych wpisach, które, mam nadzieję, będę mógł zamieszczać tu znacznie częściej i regularnie.

Pozdrawiam czytelników

Ja_K

wtorek, 14 maja 2013

„Cudowna” dieta śródziemnomorska


Tu i ówdzie od czasu do czasu da się przeczytać, że dieta śródziemnomorska, to najlepszy na świecie schemat żywienia, dający spore nadzieje na to, iż stosowany zagwarantuje dożycie sędziwej starości bez obaw o problemy z sercem, nadciśnieniem, nowotworami i innymi chorobami naszych czasów. Jednak kiedy przyjrzeć się sprawie bliżej, to okaże się, że nie brak publikacji popartych badaniami, w których mówi się, że z tą dietą śródziemnomorską, to nie tak wesoło, że owszem, niby są regiony, w których jakby zdrowie dopisuje nieco powszechniej, niż na przykład w Polsce, że tu i ówdzie ludzie jakoś łatwiej dożywają setki, niż na północy Europy, ale że to nie wszędzie, nie zawsze i że efekt nie jest jakiś powalający. To kto ma rację?

Jak zwykle – jedni i drudzy. Jeśli był kto raz czy kilka gdzieś we Włoszech czy w Grecji, to wie ów, że inaczej się tam jada, niż u nas. Ale uwaga – nie tylko jada, żyje się inaczej, bardzo inaczej! I jedno i drugie ma wpływ na to, że jest im tam trochę łatwiej nie zapaść na coś nowoczesnego.

Zacznę od końca. Znaczy – po pierwsze – klimat. No tak. Kto był, ten wie. Niby upały latem, a lekuchno się tak tam oddycha. Człowiek budzi się rano i wie, ze jest szczęśliwy, choć nie wie jeszcze dlaczego. To ważne. I to, że zima nieczęsto musi pół godziny się ubierać, żeby z domu wyjść. Zdaje się, że ten śródziemnomorski klimat jest wprost idealny dal większości ludzi ras wszelkich, że życie w nim daje swoiste fory w postaci łatwości bycia szczęśliwym, w postaci mniejszej ilości okazji do walki z trudnymi, zwykłymi dla nas na przykład infekcjami itd. Tam się po prostu fajnie żyje. Nawet wtedy, kiedy my z łopatami walczymy ze śniegiem, żeby dało się wyjechać autem z posesji. A i latem tez cudnie pachnie tam powietrze.

Po drugie – morze. O tak, morze i jego skarby są dla ludzi tamtych okolic tym, czym dla nas skarby chlewu i obory 9przy czym obory, niestety, raczej rzadko). Oni wcinają świeżo złowione ośmiornice, krewetki, ryby morskie wszelkich gatunków, a my w tym czasie schabowego. To jest różnica przeogromna. I znów – kto był, ten wie. Dla niektórych z nas, tych wieprzowinowych „ortodoksów” to wręcz nie do zniesienia. Już nie mówię, że czasem wręcz nie mają tam czego zjeść, bo jednak zwykle są w knajpkach jakieś „normalne: dania w menu, ale same zapachy, widoki tych ośmiornic suszących się na płotach… Kto był, ten wie (a byli już prawie wszyscy). Oczywiście, że obfitość morskiej zwierzyny na śródziemnomorskich stołach daje Śródziemnomorcom niezłego kopa w kierunku właściwej proporcji pomiędzy kwasami tłuszczowymi Omega-3, a kwasami Omega-6 w ich diecie. To MUSI się odbić na ich zdrowiu, to musi spowodować, że mniej u nich zawałów, udarów, nowotworów i cukrzyc. Nie ma cudów – musi. Zachwianie tychże proporcji w diecie Polaka, jest chyba drugim po gigantycznej konsumpcji łatwo przyswajalnych węglowodanów czynnikiem, jaki w efekcie daje lawinowy przyrost ilości zachorowań na choroby cywilizacyjne w naszym kraju (co dotyczy większości innych krajów dotkniętych problemem). Wygląda na to, że ludy zamieszkujące rejon Morza Śródziemnego mają z tym akurat mniejszy nieco problem.

Po trzecie – wino. No, to już wiemy wszyscy. Resweratrol i te sprawy. Bitwa trwa i jedni twierdzą, że jest cudowny, inni, ze bez znaczenia. Mnie, po analizie wielu doniesień i wyników badań, wydaje się, że jednak jest to czynnik sprzyjający zdrowiu. I uwaga – tu będę nieco kontrowersyjny. Nie tylko resweratrol w winie jest taki zbawienny. Całkiem dobry, całkiem sprzyjający zdrowiu jest też w tamtych rejonach… alkohol etylowy. A tak. To, ze alkohol ma zbawienny wpływ na zdrowie ludzi z problemami miażdżycowymi, jest już dziś całkiem jawnie artykułowane. To, że jego umiarkowane spożycie wpływa pozytywnie na wiele procesów życiowych, dając w efekcie niższe ryzyko na zapadnięcie na jakąś cywilizacyjną chorobę, jest pewne. Ale… No właśnie. Jest tu” ale” związane z umiarkowana ilością. Bo u nas też się pije. Ale u nas jednak bez resweratrolu i na dodatek szklanami. Oni, z tych dość ciepłych krajów, znów wygrywają.

No to dlaczego, mimo wszystko, tak słabo im tam idzie z tymi rekordami długości życia, z tą zachorowalnością na raki, cukrzyce, wieńcówki itd.? No… kto był, ten wie. Wszędzie, gdzie tylko można, widać tam bułki, białe do bólu chlebki, ciasta, makarony. Włoskie, greckie czy chorwackie danie obiadowe wygląda jednak dość podobnie, jak nasze. Owszem, mniej tam wieprza, ale jakieś tłuszcze jednak na talerzu są, a obok nich, niestety, całe mnóstwo węglowodanów, i to często tych w najgorszej postaci (pizza, spaghetti, turecki kebab z turecką buła itp.). Na dodatek wiele z narodów tamtych rejonów uwielbia… desery. Cukier cukier i jeszcze raz cukier. Bez tego tam ani rusz. A jak cukier, to wszyscy wiemy, kto się cieszy. I z cukru i tych makaronów. Nasz Pan Rak.

Podsumowując – wielkie plusy dla tamtego stylu życia – za owoce morza, za wszechobecność oliwy z oliwek (ale uwaga – nasz olej lniany i rzepakowy – to oleje jeszcze dla nas lepsze!), za wino w umiarkowanych ilościach, za sjestę, za piękny klimat, za kozie mleko zamiast krowiego – to wszystko daje im szansę na dłuższe życie. Ale ciasta, makarony, bułki, słodycze – to im tę szansę z kolei odbiera. Zwłaszcza, że jak większość dziś ludzi, łączą to wszystko na jednym talerzu, a tego, to już nasze organizmy unieść nie potrafią.

sobota, 16 marca 2013

Ale jaja (są zdrowe?)


Jaja mają sporo cholesterolu. Dlatego od lat wielu lekarzy i dietetyków od zdrowych posiłków zniechęcało do ich spożywania. Ci, którzy robią tak do dziś, to ignoranci, którym nie chce się czytać branżowych gazet.

Jajo ptasie (w tym kurze), to posiłek dla człowieka niemal idealny. Śmiem twierdzić, że człowiek w zasadzie mógłby żywić się niemal wyłącznie jajami. Jaja mają w sobie prawie wszystko, co trzeba. Nie ma się co dziwić, w końcu z jaja wykluwa się już „gotowe” zwierzę. Wprawdzie ptak, ale to już i tak nieźle, przecież nie mięczak ani płaziniec tym bardziej. Dobra, zupełnie serio – jajko, także kurze, ma w sobie tak wiele cennych minerałów, witamin, białka, kwasów tłuszczowych, mikroelementów, że  jest pożywieniem praktycznie doskonałym. Skąd więc ta zła medyczna sława jaj? Z niewiedzy medyków głównie.

Otóż, jajo ma w żółtku sporo cholesterolu. I to tego „złego”!!. To dlatego mówi się jeszcze ciągle „sercowcom”, że jajko, to tylko w formie wydmuszki. Źle im się mówi. Bo kto się trochę orientuje, ten wie, iż od kilkunastu lat jest jasne, że cholesterol dostarczany nam w pokarmie jedynie w bardzo nieznacznym stopniu wchłaniany jest z przewodu pokarmowego. Wiadomo dziś, że jeśli ktoś ma problem ze złym cholesterolem, to problem ten rodzi się w wątrobie i często więcej wspólnego ma z nadmiernym spożywaniem cukrów, niż z jajkiem.

Tak, dziś rozróżniamy cholesterol egzogenny (czyli dostarczany z pożywieniem) i endogenny (wytwarzany z innych cząstek wewnątrz organizmu). I wiemy dziś, że jeśli ktoś ma tego złego cholesterolu za wiele, to jest to głównie cholesterol endogenny, a jeśli chcemy obniżyć jego poziom, powinniśmy jak ognia unikać węglowodanów (bo to z nich wątroba produkuje cholesterol najchętniej).

Czyli? Czyli jajka, bo są BARDZO ZDROWE, ale pod jednym warunkiem – zniosła je kura szczęśliwa, żyjąca sobie swobodnie na podwórku, nie znająca smaku antybiotyku ani karmy hodowlanej dla kur. Jeśli żywiła się dżdżownicą czasem lub pędrakiem, czasem trawą a czasem rozsypanym przypadkiem ziarnem. Jeśli przed zimnem i deszczem mogła si schować w kurniku, a w razie pięknej pogody mogła cieszyć się słońcem.  To szczęście kury ma decydujące znaczenie. Jaja kury z podwórka mają zgoła odmienny skład chemiczny od jaj z hodowli klatkowych. A co tu się dziwić. Jakim cudem  zdrowe mają być jaja pochodzące od kury, która NIGDY nie widziała słońca, która NIGDY nawet nie przeszła pięciu metrów, która w paszy dostaje antybiotyki, pestycydy, fungicydy i wiele innych świństw?!

Jakiś czas temu czytałem, że wystarczy jeść dwa jajka od kur klatkowych TYGODNIOWO, by narazić się na zwiększone ryzyko zawału, udaru i nowotworów. DWA TYGODNIOWO!!! A z drugiej strony, te same badania dostarczają dowodów, że wystarczy 14 jaj od kury z podwórka tygodniowo, by…. Ryzyko tych samych chorób OBNIZYĆ!

Paradoks? Nie całkiem. Chodzi o to, że, jak już wspomniałem, jaja z chowu klatkowego i jaja od kur z tzw. wolnego wybiegu, to zupełnie inne produkty. Tylko te drugie mają to, co dla nas cenne i w takich, jak trzeba, proporcjach. Tylko te drugie pełne są też zbawiennych kwasów tłuszczowych Omega-3. Te pierwsze zaś nie mają ich wcale, za to sporo w nich substancji, których nigdy nie powinniśmy dostarczać naszym ciałom w pożywieniu.

Tak to jest z jajami. Zresztą, nie tylko z nimi. Tak samo jest z mięsem kur i kurczaków, z mięsem świń, mięsem i mlekiem krów i z wieloma innymi składnikami naszej diety, które mogą pochodzić od zwierząt katowanych w wielkoskalowych hodowlach. O tych innych napiszę jeszcze innym razem.

Smacznego jajka! W końcu niedługo święta.

Acha, te zdrowe można kupić w sklepie. Musza mieć pieczątkę zaczynającą się cyfrą „1”. Choć ostatnia afera jajowa w Niemczech każe powątpiewać, czy kupując takie, nie jesteśmy, jak zwykle przez producentów, robieni w bambuko. Ja tam myślę sobie, że jednak najlepsze są te bez pieczątek, od sąsiada, labo ciotki ze wsi.

czwartek, 7 marca 2013

Czy zastanawiałeś się kiedyś, co można jeszcze zdrowego kupić w markecie? Powiem Tobie - praktycznie nic. Zapytasz, dlaczego? Odpowiedź tkwi w słowie "kupić". Dziś, jak nigdy prędzej,  kupić znaczy niemal to samo, co dać się oszukać. Nie wierzysz? Pogadaj z kimś, kto pracuje w zakładach mięsnych, albo w sadzie, albo kto odpowiada za zakup surowców do produkcji czegoś tam w puszce, słoiku labo kubeczku. Możesz też pogadać z tymi, którzy oznaczają jaja jedynką, znaczy "z wolnego wybiegu" (niekoniecznie w Niemczech). Nic nie stoi na przeszkodzie, byś dotarł do pracownika wielohektarowego sadu jabłkowego. Kupić, zapłacić, dać zysk. Żądza pieniądza jest dziś skrajnie bezwzględna. A sumienia małe. Zwłaszcza, gdy idzie o sumienia nie pojedynczych ludzi, a zarządów, rad nadzorczych i innych wieloosobowych gremiów, w których każdy z góry zakłada, że nie jest niczemu winien, że robi tylko to, co inni.

Zadanie domowe: wpisz w google "skażenie owoców".

Wersja dla leniwych (ale warto samemu poszperać):
http://vimed.pl/2012/01/pestycydy-w-zywnosci/
http://www.samouzdrawianie.pl/lista-warzyw-i-owocow-szczegolnie-narazonych-na-skazenie-pestycydami/

czwartek, 28 lutego 2013

Spodziewany wzrost zachorowań na raka w Polsce


W ciągu dziesięciu, piętnastu lat liczba zachorowań na nowotwory  w Polsce podwoi się. Takie jest oficjalne stanowisko polskich onkologów. Nie dziwi mnie ono wcale. Kiedy stoję w kolejce do kasy w pobliskiej Biedronce i kiedy patrzę, co ludzie mają w swoich koszykach, to skłonny jestem stwierdzić, że nie tylko się podwoi, ale może nawet potroi albo i będzie czterokrotnie większa.

Jak już wspomniałem w jednym z wpisów, ale przypomnę to raz jeszcze, bo to ważne, amerykańscy lekarze alarmują, że już całkiem niedługo, a zarazem  po raz pierwszy od bardzo dawna będzie tak, że dzieci umierać będą wcześniej, niż ich rodzice. Ma to się stać za sprawą tego, że dzisiejsze dzieciaki i młodzież, to osobniki od urodzenia raczone świństwami produkowanymi przez wielkoskalowy, bezwzględny w dążeniu do zysków  przemysł spożywczy, czego nie można powiedzieć o ich rodzicach, którym w młodości i w dzieciństwie zdarzało się jeszcze zjeść na obiad normalnego kurczaka z podwórka, zwykłą szynkę otrzymaną z rozbioru świni karmionej tradycyjnie, a nie przemysłowymi paszami i w której to szynce oprócz samej szynki nie ma niemal niczego innego. Moim zdaniem mają rację. Zresztą, popatrzcie na filmik, do którego link zamieściłem pod wpisem.

To wprawdzie materiał nagrany chyba gdzieś w Chinach, ale myliłby się ten, kto sądzi, że u nas jest jakoś szczególnie inaczej. U nas też produkcją mięsa rządzi pieniądz i robi się wszystko, żeby jak najszybciej wyprodukować go jak najwięcej i żeby to jak najmniej kosztowało. Co jest w tym mięsie? Na pewno antybiotyki, bo nie może sobie hodowca pozwolić na epidemię czegokolwiek. Na pewno hormony wzrostu, boi kurczak ma rosnąć dwa razy szybciej, niż to wynika zwykłej biologii. Na pewno hormony stresu, bo te zwierzęta są w stresie absolutnie całe życie. Na pewno rozliczne środki chemiczne stosowane do konserwowania pasz, do zwalczania grzybów, do dezynfekowania pomieszczeń. A czego w tym mięsie nie ma? Niemal wszystkiego tego, co powinno być, zwłaszcza mikroelementów, witamin, kwasów nienasyconych Omega-3. No bo skąd miałyby się tam wziąć?