Tu i ówdzie od czasu do czasu da się przeczytać, że dieta
śródziemnomorska, to najlepszy na świecie schemat żywienia, dający spore
nadzieje na to, iż stosowany zagwarantuje dożycie sędziwej starości bez obaw o
problemy z sercem, nadciśnieniem, nowotworami i innymi chorobami naszych
czasów. Jednak kiedy przyjrzeć się sprawie bliżej, to okaże się, że nie brak publikacji
popartych badaniami, w których mówi się, że z tą dietą śródziemnomorską, to nie
tak wesoło, że owszem, niby są regiony, w których jakby zdrowie dopisuje nieco
powszechniej, niż na przykład w Polsce, że tu i ówdzie ludzie jakoś łatwiej
dożywają setki, niż na północy Europy, ale że to nie wszędzie, nie zawsze i że
efekt nie jest jakiś powalający. To kto ma rację?
Jak zwykle – jedni i drudzy. Jeśli był kto raz czy kilka
gdzieś we Włoszech czy w Grecji, to wie ów, że inaczej się tam jada, niż u nas.
Ale uwaga – nie tylko jada, żyje się inaczej, bardzo inaczej! I jedno i drugie
ma wpływ na to, że jest im tam trochę łatwiej nie zapaść na coś nowoczesnego.
Zacznę od końca. Znaczy – po pierwsze – klimat. No tak.
Kto był, ten wie. Niby upały latem, a lekuchno się tak tam oddycha. Człowiek
budzi się rano i wie, ze jest szczęśliwy, choć nie wie jeszcze dlaczego. To
ważne. I to, że zima nieczęsto musi pół godziny się ubierać, żeby z domu wyjść.
Zdaje się, że ten śródziemnomorski klimat jest wprost idealny dal większości
ludzi ras wszelkich, że życie w nim daje swoiste fory w postaci łatwości bycia
szczęśliwym, w postaci mniejszej ilości okazji do walki z trudnymi, zwykłymi
dla nas na przykład infekcjami itd. Tam się po prostu fajnie żyje. Nawet wtedy,
kiedy my z łopatami walczymy ze śniegiem, żeby dało się wyjechać autem z
posesji. A i latem tez cudnie pachnie tam powietrze.
Po drugie – morze. O tak, morze i jego skarby są dla
ludzi tamtych okolic tym, czym dla nas skarby chlewu i obory 9przy czym obory,
niestety, raczej rzadko). Oni wcinają świeżo złowione ośmiornice, krewetki,
ryby morskie wszelkich gatunków, a my w tym czasie schabowego. To jest różnica
przeogromna. I znów – kto był, ten wie. Dla niektórych z nas, tych wieprzowinowych
„ortodoksów” to wręcz nie do zniesienia. Już nie mówię, że czasem wręcz nie
mają tam czego zjeść, bo jednak zwykle są w knajpkach jakieś „normalne: dania w
menu, ale same zapachy, widoki tych ośmiornic suszących się na płotach… Kto
był, ten wie (a byli już prawie wszyscy). Oczywiście, że obfitość morskiej zwierzyny
na śródziemnomorskich stołach daje Śródziemnomorcom niezłego kopa w kierunku właściwej
proporcji pomiędzy kwasami tłuszczowymi Omega-3, a kwasami Omega-6 w ich diecie.
To MUSI się odbić na ich zdrowiu, to musi spowodować, że mniej u nich zawałów,
udarów, nowotworów i cukrzyc. Nie ma cudów – musi. Zachwianie tychże proporcji
w diecie Polaka, jest chyba drugim po gigantycznej konsumpcji łatwo
przyswajalnych węglowodanów czynnikiem, jaki w efekcie daje lawinowy przyrost ilości
zachorowań na choroby cywilizacyjne w naszym kraju (co dotyczy większości
innych krajów dotkniętych problemem). Wygląda na to, że ludy zamieszkujące
rejon Morza Śródziemnego mają z tym akurat mniejszy nieco problem.
Po trzecie – wino. No, to już wiemy wszyscy. Resweratrol i
te sprawy. Bitwa trwa i jedni twierdzą, że jest cudowny, inni, ze bez
znaczenia. Mnie, po analizie wielu doniesień i wyników badań, wydaje się, że
jednak jest to czynnik sprzyjający zdrowiu. I uwaga – tu będę nieco
kontrowersyjny. Nie tylko resweratrol w winie jest taki zbawienny. Całkiem dobry,
całkiem sprzyjający zdrowiu jest też w tamtych rejonach… alkohol etylowy. A tak.
To, ze alkohol ma zbawienny wpływ na zdrowie ludzi z problemami miażdżycowymi,
jest już dziś całkiem jawnie artykułowane. To, że jego umiarkowane spożycie wpływa
pozytywnie na wiele procesów życiowych, dając w efekcie niższe ryzyko na
zapadnięcie na jakąś cywilizacyjną chorobę, jest pewne. Ale… No właśnie. Jest tu”
ale” związane z umiarkowana ilością. Bo u nas też się pije. Ale u nas jednak
bez resweratrolu i na dodatek szklanami. Oni, z tych dość ciepłych krajów, znów
wygrywają.
No to dlaczego, mimo wszystko, tak słabo im tam idzie z
tymi rekordami długości życia, z tą zachorowalnością na raki, cukrzyce, wieńcówki
itd.? No… kto był, ten wie. Wszędzie, gdzie tylko można, widać tam bułki, białe
do bólu chlebki, ciasta, makarony. Włoskie, greckie czy chorwackie danie
obiadowe wygląda jednak dość podobnie, jak nasze. Owszem, mniej tam wieprza,
ale jakieś tłuszcze jednak na talerzu są, a obok nich, niestety, całe mnóstwo węglowodanów,
i to często tych w najgorszej postaci (pizza, spaghetti, turecki kebab z
turecką buła itp.). Na dodatek wiele z narodów tamtych rejonów uwielbia…
desery. Cukier cukier i jeszcze raz cukier. Bez tego tam ani rusz. A jak
cukier, to wszyscy wiemy, kto się cieszy. I z cukru i tych makaronów. Nasz Pan
Rak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz