poniedziałek, 11 lutego 2013

Nie jesteś sobą, kiedy jesteś głodny - cz.I (cukier, glukoza, rak)

Uczucie głodu, to spory dyskomfort, jest więc wiele prawdy w sloganie reklamowym. Odczuwanie głodu spowodowane jest przede wszystkim obniżeniem poziomu zawartości glukozy we krwi poniżej wartości, które są bezpieczne z punktu widzenia funkcjonowania mózgu. Jak już wspomniałem, praktycznie wszystkie narządy naszych organizmów potrafią czerpać energię z innych, niż glukoza, substancji. Mózg jednak jest tu wyjątkiem i nie potrafi całkowicie przestawić się na spalanie tychże innych substancji (ciał ketonowych). Przypomnę, że szacuje się, że około 30% energii nasze mózgi muszą czerpać ze spalania glukozy. A skoro tak, to dziwić nie może, że ewolucja wyposażyła nas właśnie w uczucie głodu.


Głód ma jedną podstawowa funkcję – zmusza osobnika do przestawienia bieżącego działania na poszukiwanie żywności. Nasi przodkowie więc, nękani głodem, odkładali obłupywanie krzemieni, „uciążliwą” pracę nad reprodukcją, zabawę, czy też błogie nic nierobienie i wysiłki swe kierowali ku zdobyciu pożywienia. Wtedy albo przystępowali do kamiennego stołu (raczej posadzki) z uprzednio upolowanym mamutem, albo ganiali z oszczepami za rybkami, bywało też, że siadali zadowoleni pod jakimś drzewem rodzącym te, czy inne orzechy i czekali, aż im coś z nieba spadnie, a czasem pod innym drzewkiem objadali się podfermentowanymi jabłkami lub śliwkami. Z oczywistych względów wymieniłem tu tylko kilka z kilkuset możliwości, ale jedno jest pewne, wśród tychże możliwości nie było Snickersa. I całe szczęście. Całe szczęście dla naszych przodków.


Oczywiście, najszybszym sposobem na dostarczenie mózgowi glukozy, jest, poza kroplówką, zjedzenie czegoś, co ma w sobie spory ładunek węglowodanów. Stąd wersja ze śliwkami i jabłkami była dla przodków w sytuacji skrajnego głodu dość atrakcyjna. Jest tak dlatego, że węglowodany, zwłaszcza te prostsze, bardzo łatwo transformowane są do glukozy i dość szybko podnoszą jej poziom we krwi. OK, więc podfermentowane śliwki, albo jeszcze lepiej winogrona, były i milion lat temu niezłą metodą na głoda. Po ich zjedzeniu poziom glukozy rósł sobie we krwi dość niezwłocznie, szybko osiągając wartości dla mózgu wystarczające, a nawet je przekraczające. Gdy przypadkiem ilość winogron była duża (lub gdy stopień ich sfermentowania, a więc przetworzenia cukrów w alkohol, był niski) i gdy wskutek tego poziom glukozy rósł do wartości zbyt dużych, zagrażających prawidłowemu funkcjonowaniu organizmu, wtedy do akcji wkraczała trzustka. Trzustka w takich sytuacjach reaguje natychmiast, „wstrzykując” do krwioobiegu stosowną ilość insuliny, która to z kolei niejako wciska glukozę do niektórych komórek naszych organizmów (do większości, gdy idzie o masę), obniżając w ten sposób poziom glukozy we krwi do właściwego. U zdrowego i normalnie (a więc tak, jak przez miliony lat przed rewolucją neolityczna) odżywiającego się człowieka mechanizm ten działa wyśmienicie. I dobrze, bo inaczej nigdy be mnie nie było na świcie. Ani Ciebie.


Trzeba tu koniecznie wspomnieć, że taki głodny przodek wcale nie musiał szukać śliwek ani innych ówczesnych „słodkości”. Równie dobrze (i to czynił najczęściej), mógł zjeść kawałek tego mamuta, tę rybkę, orzecha, migdała, jajo flaminga, albo coś wegetariańskiego, czyli jakieś jadalne zielsko. A to dlatego, że, o ile w tychże pokarmach cukrów na ogół nie ma wcale (poza niestrawną celulozą i niewielką ilością prostszych cukrów w zielsku), to nie stanowiło to dla niego problemu, bo miał już, szczęściarz, wątrobę. A wątroba, to genialny wynalazek ewolucji, który może prawie wszystko. Może też, z dostarczonych z trawienia tłuszczów i białek, wyprodukować glukozę, i to w takiej ilości, jaka jest mózgowi koniecznie niezbędna do funkcjonowania (i jaka powoduje, że uczucie głodu zanika). Dzieje się to nieco wolniej, niż w przypadku zaspakajania głodu owocami, ale nie tak wolno, by było nieskuteczne. I zdaje się, że była to wersja przez wiele pradawnych ludów preferowana.


Dobrze, wiemy już, jak to przez miliony lat bywało z tym głodem. Bardzo ważna jest tu jedna uwaga. Otóż, o ile pożywieniem przodka nie był bardzo słodki (zawierający w miąższu bardzo dużo cukrów) i niesfermentowany owoc, to poziom, do którego rosło po posiłku stężenie glukozy we krwi, nie był jakiś szaleńczo wysoki, a odpowiedź trzustki potrafiła ów poziom skutecznie normować. Ważne jest również to, że nasz przodek nie mógł w sytuacji głodu zjeść makaronu, ryżu, chleba ze sklepu, cukru białego kryształ, karmelowca ani Snickersa. A my, niestety, możemy. Dlaczego niestety? A, to już w następnym wpisie.


A tak na marginesie – co niektórych może zdziwić, że tak uparcie podkreślałem tu, ze owoce, po jakie sięgał nasz zacny przodek, były sfermentowane. Cóż, ostatnie badania dowodzą, że jednak często były. Okazuje się, że zapach alkoholu był tym, co pozwalał przodkowi na wstępne rozróżnienie owocu jadalnego od trującego. To oczywiście nie kwestia intelektu przodka, a raczej inteligencji ewolucji, rzecz jasna. Ale faktem jest, że przodek obwąchiwał każdy niemal owoc i jeśli wyczuwał zapach alkoholu, wtedy „uznawał” że owoc był lub jest nadal zamieszkiwany przez drożdże, a skoro one żyją, to znaczy… że my tez możemy?  No, choć zabrzmiało to jakoś znajomo i filmowo, to właśnie o to chodziło. Sfermentowany owoc nie mógł zawierać substancji toksycznych (bo nie przeżyłyby drożdże), a na dodatek był w jakimś stopniu zdezynfekowany alkoholem. I okazuje się, że ludzie bardziej, niż jakiekolwiek inne zwierzęta, wykorzystywali ten mechanizm (ja tam się trochę nie dziwię ). I stąd też u ludzi wyjątkowe możliwości wątroby (ach, ta wątroba nasza kochana) w zakresie wytwarzania enzymu odpowiedzialnego za metabolizowanie alkoholu etylowego (dehydrogenazy alkoholowej).


Do poczytania wkrótce.


Ja_K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz