wtorek, 29 stycznia 2013

Hiszpańscy naukowcy i mleko


Ostanie badania hiszpańskich naukowców dowodzą, że w pierwszym mleku matki (tzw. siarze) obecnych jest około 700 gatunków bakterii. Zdziwiony? Ja nie. To oczywiste, że układ odpornościowy jest jednym z tych, które są absolutnie decydujące o przeżyciu nowonarodzonego człowieczka. A ten, wobec sterylności życia płodowego, musi jak najszybciej nauczyć się, że są inne, niż jego własne, komórki i białka na świecie. Na dodatek układ trawienny, ten także potrzebuje silnego wsparcia ze strony drobnoustrojów, i to już od pierwszych dni. Bez bakterii zamieszkujących nasze jelita nie przeżylibyśmy nawet kilku dni. Dopełnieniem jest to, że między innym „zdrowa” i odpowiednia mieszanka bakterii jelitowych, jak mało co innego, odpowiada za sprawność naszego systemu immunologicznego. Zupełnie nie dziwi więc to, że tak nami posterowała ewolucja, żeby matki, nawet, jeśli Bóg wie ile siedzą pod prysznicem, i tak aplikowały swoim dzieciom właściwe bakterie w odpowiednich ilościach. Ciekawym spostrzeżeniem hiszpańskich badaczy matczynego mleka jest to, że mleko to jest tym uboższe w bakterie, im mniej typowy był przebieg ciąży i porodu. Przykładowo, kobiety rodzące przez cesarskie cięcie mają tychże bakterii w pokarmie znacząco mniej. Podobnie jest w przypadku kobiet, które nienaturalnie sporo przybrały w ciąży na wadze. Zresztą, dziecko rodzone siłami natury pierwszy, jakże ważny kontakt z bakteriami (które natychmiast, co ważne dla zdrowia dziecka, zasiedlają jego jamą ustną) ma już przechodząc przez kanał rodny matki. 

Co by nie mówić, kontakt z drobnoustrojami zdaje się być kluczowy dla prawidłowego rozwoju naszego systemu odpornościowego. I teraz.. wróćmy do starych czasów, gdy nie było jeszcze mydła, ba, gdy woda była tylko w bajorku albo wręcz w kałuży. Wyobrażacie sobie, jak ludzie wtedy w ogóle mogli żyć? Napij się dziś wody z kałuży, a będziesz miał szczęście, jak umrzesz niewiele cierpiąc. Czy to ta woda taka zła dzisiaj? Bo przecież ludzie kiedyś musieli taką pić i żyli. Otóż, niekoniecznie. Popatrz na Twojego przyjaciela – psa. Ten chłepcze sobie brunatną breję z tygodniowej, podsychającej już w upałach lata i nieco gnijącej kałuży i nic mu nie jest! Czy on jest aż tak różny od nas? Wcale nie. Tyle, że robi to odkąd się urodził. My, ludzie, jesteśmy dziś tak mało odporni na wszelkie infekcje, bo staramy się żyć skrajnie sterylnie i w sterylności staramy się wychowywać nasze dzieci. To pewne. Ale nie chcę nikogo tu namawiać, by nagle poił swoje dziecko wodą z pobliskiej rzeczki, w której od dawna wyzdychały wszystkie ryby. Nie chcę, bo ryzyko, że w takim czymś będzie coś, z czym organizm dziecka nie da sobie rady (bo nie dałby i psi), jest jednak znaczne. Tyle, że refleksja jest konieczna. Kto wie, czy dzisiejszy wysyp alergii, to nie skutek sterylizacji życia? Nasz system odpornościowy jednak istnieje i wobec nudy, jaką mu gwarantujemy myjąc się mydłem pięć razy dziennie i nie wkładając do ust niczego, co nie byłoby prędzej spasteryzowane, zaczyna po prostu atakować obce czynniki i białka, które w żaden sposób nam nie zagrażają (a czasem, coraz częściej, zaczyna atakować nasze własne, prawidłowe komórki, co bywa szczególnym dramatem).

Na koniec słowo jeszcze o dzidziusiach. Wszyscy wiemy, że niemowlaki ochoczo biorą do ust wszystko, co tylko wpadnie im w rączki. Niedawno wysnute przez innych badaczy hipotezy mówią o tym, ze to wcale nie dlatego, że są takie głodne, ani nie dlatego, że chcą poznać smak nieznanego, ale że to zjawisko o wiele starsze, niż nam się zdaje i bardzie związane z nasza biologią. Podobno chodzi o to, ze od zarania gatunku był to sposób na to, by dzieciaczki jak najwcześniej miały kontakt z jak największa ilością stosunkowo niegroźnych mikrobów (posadzki w jaskiniach rzadko były myte Domestosem). W ten sposób dzieci naszych przodków szybko uczyły swoje komórki odpornościowe prawidłowych reakcji, a to pozwalało im dożywać dojrzałego wieku (a nawet starości), bez jakiegokolwiek udziału medycyny i farmakologii. Ale to było zanim odkryliśmy, że możemy jeść zboża.

3 komentarze:

  1. Świetny artykuł, cieszę się że w końcu na blogu pojawiają się jakieś konkretne informacje (po pierwszych postach myślałam żeby zrezygnować z RSS). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz oraz za ocenę ostatniego wpisu i całości. Tak, to początki mojego na te tematy pisywania. Oczywiście będę starał się, by blog był możliwie wartościowy i by niósł jak najwięcej cennych informacji, ale też specyfika blogu, jako formy wypowiedzi, sprawia, że czasem ma się ochotę umieścić na nim jakieś myśli, chwilowe wrażenia, coś, co niekoniecznie niesie istotne informacje, coś być może raczej do przemyślenia po prostu. To w ogóle jest dylemat, czy pisywać często, ale może czasem nie bardzo treściwie, czy rzadziej, ale z dobrym przygotowaniem tekstu i niezłą merytoryczna zawartością. No zobaczymy, jak to pójdzie.

      OK, raz jeszcze dzięki i pozdrawiam.

      Usuń
  2. Osobiście jestem za opcją "rzadziej, ale z dobrym przygotowaniem tekstu i niezłą merytoryczna zawartością" ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń